HOT!
Dodano 10 miesięcy temu

54 lata od premiery „Easy Rider”

(1 opinia)

14 lipca 1969 roku wszedł do kin w USA „Easy Rider”. Od ponad pięciu dekad jest to sztandarowy film motocyklistów na całym świecie. Dzieło, które przez ponad pół wieku nie straciło na aktualności.

I to jest fenomen, zarówno motocyklizmu, jak i tego filmu. Gdzieś na drugim końcu świata, na wschodzie czy na zachodzie, południu czy północy, motocykliści odbierają go w podobny sposób. Tylko definicja „wolności” może się nieco różnić. Bo ten film jest właśnie manifestacją wolności, a z drugiej strony obnażeniem hipokryzji i zakłamania tzw. „normalnego” społeczeństwa. Ponadczasowość tego filmu jest zjawiskiem fenomenalnym.     

W jednej ze scen Wyatt (Jack Nicholson) rozmawia z Billim (Dennis Hopper):

– Nie boją się Was tylko tego, co sobą przedstawiacie. Reprezentujecie wolność.

– A co jest złego w wolności? Przecież o nią chodzi!

– Ale gadania o niej, a życie nią to zupełnie inne rzeczy. Trudno być wolnym jeśli jesteś towarem na rynku. Tylko nie mów nikomu z nich, że nie jest wolny, bo zaczną szaleć i zabijać, żeby tylko pokazać, że są.

Ten krótki dialog mógłby być jednym w tym filmie i tak wiadomo byłoby o co chodzi. 

Do 1989 roku „wolność” dla polskich motocyklistów był to bunt przeciwko systemowi, jego ideologii, ograniczeniom i nakazom. Trochę też przeciwko zaściankowości naszego społeczeństwa i hipokryzji w różnych postaciach. Tak rozumieliśmy wtedy ten dialog.

Dziś wydźwięk tego fragmentu jest dla nas taki sam, jak dla Amerykanów w 1969 roku. Obecnie niewolą nie jest system tylko kredyt w banku (na rozbuchany konsumpcjonizm) lub dobrze płatna praca w korporacji. I tyle chyba wystarczy, bo resztę dopowiecie sobie sami. 

Pierwszy pokaz tego filmu w Polsce odbył się zimą 1970 roku w Płocku. Kręcono tam film „Pięć i pół Bladego Józka” – polską wersję filmu o harleyowcach. Filmowcy jakimś cudem dostali kopię „Easy Rider” z ambasady USA i zrobili nocny pokaz dla członków ekipy filmowej, w tym kilku warszawskich harleyowców. Szczegółowy opis tego zdarzenia znajdziecie w książce „Harley mój kumpel”. Oto jego fragment – opowiada Wojtek Echilczuk:

(…) Tak zaczęła się przygoda, której nie zapomnę do końca życia. Koniec końców filmowcy kręcili ten film – o motocyklistach – ZIMĄ!!! Zimą 1970 roku! Szanowałem głęboko pana Klubę i pana Dymnego, ale w najśmielszych snach nie przewidziałem, że będziemy musieli jeździć po śniegu i przy trzaskającym mrozie (raz w Płocku było –21°C).

Jezu, jak ja zmarzłem! Pięć Harleyów grało w filmie. Owszem, zarobiliśmy parę groszy, owszem, to była piękna przygoda, ALE TA ZIMA!

Zdjęcia plenerowe dały nam nieźle w dupę. Ekipa filmowa bardzo o nas dbała – co chwila gorące posiłki, mieliśmy kożuchy na przerwy między ujęciami, zawsze pod ręką był ciepły autobus „na chodzie”, ale, kurwa zimno, zimno i jeszcze raz zimno!

Po wielokrotnym przejeździe drogą lub plażą nad Wisłą przy nieludzkim mrozie nie mogłem rozprostować palców u rąk trzymających kierownicę. Twarz miałem jak z blachy.

W połowie kręcenia filmu przyjechał jakiś minister i uprzedził twórców filmu, że ponieważ zmienili zatwierdzony scenariusz, to film tak czy owak powędruje na półkę. Biedny pan Henryk Kluba! Zmienił scenariusz chyba pod naszym, harleyowców, wpływem, a cenzura komunistyczna pogroziła mu palcem: nie wolno niegrzeczny artysto!

Mam piękne wspomnienia z pracy zarobkowej przy kręceniu filmu: przetrwałem fizycznie jeżdżenie w warunkach prawdziwej zimy. Poznałem wspaniałych ludzi tworzących film: reżysera, scenarzystę, ale też aktorów, Annę Dziadyk – potem panią Dymną (wyszła za mąż za Wiesława Dymnego), operatora pana Zdorta i innych.

Pan Zdort widział wcześniej w Japonii film „Easy Rider”. Ekipa jakimś cudem zdobyła ten film chyba z ambasady amerykańskiej. Pewnego dnia powiedzieli nam w tajemnicy, że będzie pokaz (nie bardzo legalny) tego filmu. Głęboko w nocy, w kinie w Płocku. Po pracowitym dniu zdjęciowym usiedliśmy w fotelach płockiego kina. Na widowni widziałem wiele wybitnych postaci polskiego świata filmowego. Ale głęboka tajemnica skłoniła nas do udawania, że pełna konspiracja (nikt nikogo nie zna) istnieje i nie ma sprawy. Nikt nic nie wie. Pierwsze kadry z filmu „Easy Rider” poruszyły mnie głęboko. Rozgrzały moje serce: zniknął mróz, zniknęło zmęczenie!

Oglądałem ten film jak zaczarowany. Dwa Harleye, dwóch jeźdźców i amerykańskie pejzaże. W pełnym kolorze i pełna panorama. To film o nas – harleyowcach. Film się skończył, wyszliśmy z sali w ciemną noc, a ja chciałem kogoś zabić. Z żalu, że romantyczni bohaterowie filmu zginęli w ostatniej scenie zabici przez jakiegoś amerykańskiego chama. Zastrzelił ich skurwysyn i uciekł! Półtorej godziny jechałem na cudownych chopperach razem z nimi: Peterem Fondą i Dennisem Hopperem, a oni zginęli. Taka była ich cena za pragnienie wolności. W Ameryce – kraju wolnych ludzi. Takie było przesłanie filmu „Easy Rider” – które wstrząsnęło moją duszą harleyowca. (…)

Był to film niskobudżetowy, na jego produkcje wydano niecałe 400 tys. dolarów. W owym czasie budżety przeciętnych filmów w Hollywood wahał się w granicach 2 – 5 milionów. Po latach okazało się, że było to najlepiej zainwestowane 400 tys. dolarów, bo przez 50 lat przyniósł on kilkadziesiąt milionów czystego zysku.      

Obejrzałem ten film siedem czy dziesięć razy. Obejrzę pewnie jeszcze nie raz. To coś innego, niż tylko zwykła rozrywka. Ten film dotyka duszy, naszych pragnień czy głęboko skrywanych prawd. Czasami trzeba go obejrzeć, aby o tym, co w duszy, nie zapomnieć.

Abyśmy mogli rozwijać się dla Ciebie polub, obserwuj, udostępnij ten artykuł oraz nasze socialmedia

Facebook: https://www.facebook.com/Motocyklista.info

Twitter: https://twitter.com/motocyklistainf

YouTube: http://www.youtube.com/@Motocyklista

Instagram: https://www.instagram.com/motocyklista.info

TikTok: https://www.tiktok.com/@motocyklista.info



Podziel się z innymi

Dodaj komentarz