Wyróżnione
Dodano 11 miesięcy temu

Artur Zawodny – człowiek podróż

(2 opinie)

Kilka tygodni temu, gdy pisałem o moim spotkaniu z Ernstem Henne, wspomniałem też o Arturze Zawodnym, który pojechał ze mną do niego. Artur był sercem i duszą podróżnikiem motocyklowym. Może nie przejechał najwięcej kilometrów, ale w swojej pasji nigdy do tego nie dążył. Za to starał się na swojej drodze spotykać podobnych sobie pasjonatów, dlatego przyjaźnił się z Markiem Michelem, Dave Barr, Gregory Fraizer i wieloma innymi znanymi na świecie motocyklowymi podróżnikami.

Nasze spotkanie z Ernstem Henne. (Od prawej: Artur Zawodny, ERNST HENNE, autor)

Artur Zawodny urodził się 6 sierpnia 1934 roku w Warszawie. Już od czasów szkoły średniej marzył o tym, aby wyjechać z Polski. Było to wówczas bardzo trudne. W 1965 roku w końcu mu się udało. Wsiadł z żoną na Lambrettę 125 i pojechali do Belgi. Po trzech latach przenieśli się do USA. Tam Artur zaczął robić karierę jako konstruktor w dziedzinie aparatów fotograficznych. Jednym z efektów tych działań było 19 międzynarodowych patentów konstrukcyjnych.

Rozmawiając ostatnio z redaktorem naczelny niniejszego magazynu, doszliśmy do wniosku, że szybko zapominane są osoby, które kiedyś sporo zrobiły dla popularyzacji motocyklizmu w Polsce. I wcale nie szło o jakieś odległe czasy sięgające 50 czy 70 lat wstecz, ale o ostatnie 25 lat. Padło dużo nazwisk, m.in. Jurka Szymańskiego (redaktora naczelnego „Motocykla” w latach 90. Zginął w wypadku drogowym), Krzyśka Wydrzyckiego (wieloletniego redaktora naczelnego „Świata motocykli”. Zginął w wypadku drogowym), Leszka Liszewskiego, który popularyzował u nas historię polskich motocykli Sokół (pokonał go covid), zmarłego kilka lat temu, Włodek Kwas i wielu innych. 

Po latach Artur na takiej samej Lambrecie LD 125, na jakiej wyjechał z Polski

Historia emigracyjnego życia Artura Zawodnego była pewnego rodzaju odzwierciedleniem amerykańskiego mitu – „od pucybuta do milionera”. Gdy wyjechał z Polski przez pierwsze tygodnie mieszkał z żoną pod Brukselą w namiocie i gotował posiłki na turystycznej kuchence spirytusowej. Później za sprawa swojej pracy konstruktorskiej piął się szybko po szczeblach kariery. Stany Zjednoczone pozwoliły mu na realizację jego pasji – sportowych, samochodowych, żeglarskich i motocyklowych. Tu powiem tylko, że zbliżając się do 80. roku życia biegał maratony poniżej 5 godzin. W USA miał ponad 80 ekskluzywnych lub sportowych samochodów. Miał na to sposób – kupował wraki do remontu i własnoręcznie doprowadzał je go stanu świetności. Gdy auto było już piękne i sprawne cieszyło go przez chwile, po czym sprzedawał je i szukała nowego „projektu”. Mam wrażenie, że bardziej cieszyło go poznawanie nowych rozwiązań technicznych niż sam prestiż posiadania auta danej marki czy modelu.

Motocyklami objechał prawie cały świat. To była pasja, która dawała mu siłę i doping do działania. Zresztą od tego wszystko w jego życiu się zaczęło – gdy w 1965 roku wyjechał z Polski skuterem Lambretta.   

Po przejściu na emeryturę, w połowie lat 90., Artur powrócił do Polski i zamieszkał w Milanówku. Tu rozpoczął kolejny etap swojej przygody z turystyką motocyklową. Co kilka miesięcy wyruszał w nową podróż. Każda kolejna musiał być dalsza, trudniejsza i w nowe miejsce na ziemi. Między innymi gdy miał 70 lat Yamahą SR 500 wybrał się samotnie do Władywostoku. Podróżował po wszystkich kontynentach. W czasie gdy nie podróżował robił inne rzeczy pośrednio związane z motocyklowymi wojażami, np. pisał artykuły do gazet, szczegółowo planował kolejne wyjazdy, uczył się języków obcych, doszlifowywał kondycje fizyczną, założył również czasopismo motocyklowo-podróżnicze „Nomada”. W jednej z takich przerw udało mi się namówić go na spisane historii swojego życia. Zawarł to w książce „Długa wycieczka”, którą wydał na własny koszt.

Cóż jeszcze zrobił Artur? Było tego tak wiele, że nie wiem od czego zacząć, bo wszystko się tu nie zmieści. W roku 2002 zaprosił do Polski francuskiego kaskadera, który w jednym z filmów dublował legendarnego Jamesa Bonda 007 podczas scen jazdy motocyklem BMW 1200. Warszawski pokaz odbył się na Torze Stegny. Rok później pojechał ze mną przeprowadzić wywiad z Ernstem Henne. Innym pomysłem – nie udało się go jednak zrealizować – była próba sprowadzenia do Polski Dave Barr, amerykańskiego motocyklistę, który po amputacji obu nóg (miał protezy) samotnie motocyklem objechał świat dookoła. Artur chciał zrobić z nim objazd po ośrodkach pomocy społecznej w naszym kraju, aby pokazać ludziom niepełnosprawnym, jak wiele można zdziała nawet bez obu nóg. Ten projekt uzmysłowił nam jednak – w bolesny sposób – że troska o niepełnosprawnych jest u nas dobrym hasłem na wyborcze sztandary lub przykrywką do robienia lewych interesów przez fundacje. Artur miał szczerą potrzebę pomagania innym, przy czym robił to według własnej filozofii – „dawać wędkę a nie rybę”, czyli stwarzać możliwości, a nie dawać potrzebującym produkt finalny.

            Czym jeździł? Miał wiele motocykli, głównie japońskich i niemieckich BMW. Wśród wielu pamiętam Hondy Gold Wing 1000 i 1800, BMW 1200, BMW F650, Kawasaki KLR 650, Yamahę SR 500. Ostatnimi jego motocyklami, którym jeździł jeszcze sześć temu, było BMW K75 i Honda 650 Deauville.

Artur Zawodny zmarł 2 lutego 2020 roku w Stanach Zjednoczonych. Jego całe życie było wielką podróżą i przygodą.



Podziel się z innymi

Dodaj komentarz