Motocyklowe wyprawy, czy to na weekendowy wypad za miasto, czy na tygodniową tułaczkę po Karpatach, wymagają dobrego przygotowania. To nie tylko kwestia mapy i paliwa, ale też logistyki, rozsądku i… odrobiny szaleństwa. Dziś zabieram Cię w kulisy mojej samotnej, czerwcowej wyprawy do Rumunii – krok po kroku, od planowania po pierwszy łyk kawy na górskiej przełęczy.
PLAN JEST PO TO, BY… GO MIEĆ
Zaczynam kilka dni wcześniej. Przeglądam mapy, czytam relacje tych, którzy już tam byli, zaznaczam ciekawe miejsca. Czasem pytam ludzi, a czasem po prostu klikam „start” i ruszam z hasłem „ahoj, przygodo!”. Ale szkielet planu zawsze mam – Google Maps pozwala dodać ograniczoną liczbę punktów, więc trasę dzielę na dni i etapy. To daje mi przejrzystość i poczucie kontroli, nawet jeśli w trasie zmienię wszystko.
Noclegi rezerwuję dopiero po dotarciu do miejsca – jeśli dzień poszedł zgodnie z planem. W aplikacjach typu Booking można znaleźć wszystko: od taniego hostelu po górski pensjonat z widokiem na chmury. Dla fanów spania „na dziko” polecam jednak namiot tylko na przygotowanych polach – po 12 godzinach jazdy człowiek naprawdę marzy o czymś więcej niż twarda ziemia, zimna rosa i… miś zaglądający do przedsionka.
Warto wcześniej sprawdzić, czy będziemy mieć dostęp do Internetu (spoiler: nie wszędzie działa roaming). Poza UE przyda się lokalna karta SIM i koniecznie Zielona Karta – dokument potwierdzający ważność OC. Dobrze też mieć fizyczny dowód rejestracyjny i sprawdzić, czy nasze prawo jazdy rzeczywiście uprawnia nas do prowadzenia motocykla w danym kraju (np. kategoria B nie wystarczy wszędzie do jazdy 125-ką!).
Zawsze wykupuję ubezpieczenie – z NNW, ochroną bagażu i sprzętu. Spokój ducha to najważniejszy pasażer na trasie.
PAKOWANIE – CZYLI MOTOCYKLOWE TETRIS
Mój bagaż dzielę na: dwa kufry boczne, kufer centralny i nerkę na udo. Plecak? Odpada. Gwarantowane bóle pleców i mokre plecy.
Lewa strona – kufer awaryjny:
Taśma naprawcza, trytytki, zestaw narzędzi, zestaw naprawczy do opon, mały smar do łańcucha, latarka, kamizelka odblaskowa, trójkąt ostrzegawczy, nóż, spray do wizjera kasku + ręcznik papierowy, wężyk gumowy, worki na śmieci, apteczka (bogata! Bandaże, gazy, plastry, w tym na otarcia, gaziki odkażające, rękawiczki lateksowe, nożyczki. leki na wszystko: ból, sen, odwodnienie, infekcje, alergie. Z doświadczenia: sen po całym dniu jazdy nie przychodzi łatwo, więc tabletka czasem jest niezbędna, jeśli o świcie znowu ruszamy).
Prawa strona – kufer garderobiany:
Zestaw przeciwdeszczowy, podpinka, bluza, komin, dodatkowe rękawice, druga warstwa (cluza,polar lub kamizelka), pas nerkowy. Do tego termos z wodą, kanapki (serowe najtrwalsze), orzeszki, batoniki, musy, żele.
Nerka – wszystko pod ręką:
Chusteczki, spray antybakteryjny, gumy do żucia, dokumenty, telefon.
Kufer centralny – torba „nietykalna”:
To, czego nie ruszam w trasie. Ciuchy: minimalizm totalny. Jeden komplet cywilny, bielizna i skarpetki na każdy dzień, dwie pary bielizny termicznej (chłodząca i uniwersalna). Chłodząca kominiarka, cienkie rękawiczki biegowe pod skórzane (komfort i higiena). Wszystkie ciuchy zwijamy w ciasne roleczki- oszczędność miejsca. Klapki, suszarka do butów (uratowała mnie nie raz!), kosmetyczka (bez luksusów i kolorówki, wszystko i tak wyląduje na kominiarce 😄), spray na komary – obowiązkowo, dwa powerbanki, ładowarka do telefonu.
Bajer: mini czajnik elektryczny.
To moje odkrycie sezonu! Gotuje wodę, wygląda jak termos. Do tego kubek, miska, sztućce. Jak mam miejsce – biorę kuchenkę turystyczną i konserwy, zupki instant, kawę, herbatę. Lepiej zabrać za dużo niż zostać głodnym w deszczu w górach.
STRÓJ BOJOWY
Na sobie mam:
-
spodnie City Nomad,
-
kurtkę mesh Spidi,
-
chłodzącą bieliznę Brubeck,
-
termiczne rękawiczki biegowe + skórzane Shima,
-
trampki motocyklowe Rebelhorn,
-
pas nerkowy Husar,
-
i oczywiście kask Schuberth C3 Pro z pinlockiem i interkomem Noeci.
- Motocykl, którym odbyłam podróż to Honda CMX 500 Rebel, 2017 rocznik, przebieg 31 k km.
GPS? Telefon na uchwycie QuadLock, kamera Insta360x3 – nagrywa i zabezpiecza w razie wypadku. Oba urządzenia podpięte do ładowania z gniazda USB.
GÓRY, ŚNIEG I ZUPKA ZIMNA JAK SERCE TEŚCIOWEJ
W Rumunii pogoda zmienia się szybciej niż polityczne nastroje (ale nie tyko tam, taże w Dolomitach- ogólnie w górach, Nordkapp, etc). Na dole 32°C, na górze 8°C – a czasem i śnieg. Moja zupka na szczycie ostygła zanim makaron zdążył zmięknąć 😅
Pić zazwyczaj nie mam kiedy – 0,5 szklanki w ciągu dnia w trasie to standard (więcej picia = więcej sikania). Rozważcie zakup tzw Camelbak, aby pić w trasie. Ale wtedy chyba i… cewnika 😅
Brzydka prawda, której nikt wam nie powie: z takich podróży wracam odwodniona, spuchnięta, głodna, z wypryskami, zmęczona. Bolą mnie barki, lędźwie, ręce, uszy – wszystko. Kiedy schodzę z motocykla, trzęsę się z wysiłku. Czasem zasypiam w czasie jazdy, a budzą mnie… psy lub krowy na drodze.
I wtedy, w środku tego chaosu, ktoś w głowie pyta: „Dlaczego ty sobie to robisz?”.
Ale kiedy jedziesz – jesteś tylko ty, motocykl i droga. To wolność. To siła. To ucieczka od banału i powrót do siebie. To samotność, która leczy. To wspomnienia, których nikt ci nie zabierze.
I choć czasem boli, marzniesz i się nie wyśpisz – to już planuję kolejną wyprawę.
Bo serca motocyklisty i motocyklistki nie da się zatrzymać. Można je tylko nakarmić kolejną przygodą.