W miniony weekend odbył się zlot motocykli, jakiego próżno szukać w kalendarzu imprez motoryzacyjnych, które odbywają się w naszym kraju. Nosi on wdzięczną i uruchamiającą wyobraźnię nazwę „Na Bagnach”.
Pomimo że jest to dosyć – nazwałbym to – cichy zlot, bez „nadęcia medialnego”, gdzieś pomiędzy Pruszkowem a resztą świata, patrząc w kierunku Grodziska Mazowieckiego (celowo podaję lokalizację w dość ogólnym przybliżeniu, aby kolejne edycje nie rozjeżdżały dzikie tłumy z reszty kraju). To była już 5. edycja w tej swoistej formule rodzinnej atmosfery. Co odróżnia to spotkanie od innych imprez motoryzacyjnych?
Wspaniały klimat zlotów z dawnych lat jest motywem przewodnim. Spotkanie „starego” odchodzącego w annały historii z rozpędzonym „nowym”, który zdaje się zatrzymuje na chwilę z szacunku do tego pierwszego, który z wyrozumiałością ustępuje mu powoli miejsca. Napędzani sentymentem przybywali stali bywalcy, jak i sympatycy oraz ciekawi (tak jak ja 😉) nowych doświadczeń.
To magiczne miejsce tym razem odwiedziło około 60 pojazdów. Były BMW Sahara, Jawy, Romety, IŻE, czy Lincoln Continental ze złotej ery amerykańskich krążowników (tylko cały czas mnie zastanawia, jak on tam dojechał 😉). Obsługę transportowo-sanitarną pełnił zaś stary poczciwy Żuk, który zdaje się, że raz do roku ożywa, aby z pełną odpowiedzialnością pełnić powierzoną mu funkcję. Opowieści przy ognisku i doświadczenia opisywane żywym słowem. Naprawdę miejsce klimatyczne. Będąc pod wrażeniem tego miejsca, myślę już o kolejnej przyszłorocznej edycji. Nie był to czas stracony. Pozdrowienia dla organizatora od redakcji Motocyklisty, a dla czytelników kilka ujęć, jak to tam było. Jak można się spodziewać, tylko część udało mi się uchwycić obiektywem aparatu podczas piątkowego wieczoru poprzedzającego całą tę okoliczność.