Wyróżnione
Dodano 1 tydzień temu

Czech Tourist Trophy IRRC Hořice 2023 30th

(1 opinia)

To miejsce to prawdziwa mekka wyścigów motocyklowych, usytuowana zaledwie około 50 km od polskiej granicy. Plan był prosty – wsiadamy na motocykle i ciśniemy na miejsce, żeby cieszyć się oglądaniem wyścigów motocyklowych na żywo. Jak zwykle plan uległ zmianie! Ale o tym później.

Może najpierw warto się przedstawić. Nazywam się Michał Sierpień, w kręgach motocyklowych znany jako „Głaz”. Aktualnie zajmuję się malowaniem motocykli w technice aerografu. Jestem również zawodowym fotografem i dyplomowanym instruktorem fotografii artystycznej. Piszę o tym, bo właśnie mój zawód fotografa znacząco wpłynął na nasz wspólny wyjazd. No właśnie – wspólny! Więc wypadałoby przedstawić też mojego kolegę i kompana motocyklowych przygód. Andrzej Szczygielski, znany w środowisku jako „Biseptol” – to mój wspaniały towarzysz większości wypadów na dwóch kółkach.

Pomysł na wyjazd wskoczył na totalnym spontanie. Plan był taki, by jak normalni ludzie wyjechać w piątek wczesnym rankiem i dotrzeć na miejsce wieczorem. Trasa z Brzozowicy Dużej – mojej miejscowości, liczy 658 km, więc jak najbardziej do ogarnięcia, nawet na tak średnio jurnym rumaku jak dosiadana wtedy przeze mnie BMW R80RT.

Niestety, plan szybko uległ modyfikacji… Wpadły mi dwa zlecenia ślubne pokrywające się z weekendem wyścigu. Pierwsze z nich w piątek, które trwało do 2.00 nad ranem w sobotę. Drugie – w sobotę wieczorem. Na szczęście udało się dogadać, że skończę o 21:00. Motocykl miałem już przygotowany i spakowany od piątkowego poranka, tak, aby po zleceniu wskoczyć w kombinezon i ruszyć w drogę. Oczywiście – jak to przy takich zleceniach – nie obyło się bez opóźnienia. Ostatecznie wyjechałem z domu po 22:00.

Z racji tego, że Biseptol mieszka w Warszawie, umówiliśmy się na pierwszej stacji za miastem, żeby dalszą podróż odbyć już we dwóch. Jestem z tych „dinozaurów motocyklowych”, którzy nie używają nawigacji – posługuję się archaicznym atlasem drogowym. Tym razem jednak mapa została w domu, więc zamiast wjechać na S2 w stronę Łodzi, skręciłem na S8. Na szczęście szybko się zorientowałem, że coś nie gra, gdy nie zastałem szacownego kolegi na umówionej stacji. Szybki telefon, mały objazd – spotkaliśmy się na kolejnej.

Tankowanie do pełna. Biseptol woła mnie do siebie:

– Pokaż gały. Zastrzyk kofeiny niezbędny! – rzucił stanowczo.

Wyciągnął termos z gorącą kawą z górnego kufra swojej VFR800FI w kolorze najbardziej sportowym i najszybszym – czerwonym. I podał mi do wypicia. Zamieniliśmy jeszcze kilka słów i ruszyliśmy. Wyjeżdżając ze stacji, Biseptol spojrzał na mnie, pokiwał głową i w powietrzu wykonał znak krzyża – jakby chciał mnie pobłogosławić. Powód? Moja pozycja na BMW. Liczne modyfikacje w stylu Café Racer’a sprawiły, że była bardziej „scyzorykowa” niż na najnowszych super sportach. Wizja ponad 600 kilometrów w tej pozycji mogła faktycznie wzbudzać współczucie. Ale nie miałem wyboru – moja Yamaha XJR 1300, znacznie wygodniejsza, akurat przechodziła gruntowne Spa w warsztacie.

Stwierdziłem, że skoro kiedyś dało się jechać Jawą czy SHL Gazelą na Litwę, to co to za problem dla BMW dotrzeć do Czech!

Pogoda dopisała – w nocy było 20 stopni, więc jazda była bardzo przyjemna. Jeden postój na tankowanie w Polsce i o wschodzie słońca przekroczyliśmy granicę. Na miejscu byliśmy około 6:00. Camp Allegro – bo tam zamierzaliśmy się rozbić – już tętnił życiem. Mnóstwo motocykli i ludzi z Czech, Słowacji, Niemiec, Holandii i wielu innych krajów.

Zdecydowanie polecam wykupić karnet śniadaniowy – szwedzki stół – naprawdę świetne jedzenie. Zameldowaliśmy się i spotkaliśmy naszego znajomego z dziewczyną – Pawła, mechanika motocyklowego z Siedlec i właściciela warsztatu MotoRTG. Wychodząc z kawą w dłoni, dziewczyna Pawła wskazała na grupkę około 20 osób zebranych wokół mojego BMW i powiedziała:

– Zobacz, jakie pielgrzymki się ustawiają do twojego motocykla!

Wciągnęliśmy śniadanie, wypiliśmy kawę, szybkie rozbicie namiotu – i na wyścigi! Klasę 125 niestety przegapiliśmy, bo zeszło się za dużo czasu nam z rozstawianiem namiotu. Ale kolejne wyścigi to już dawka niesamowitych emocji. Oglądanie na żywo zawodników pędzących na swoich maszynach uliczkami spokojnego na co dzień miasteczka Hořice – coś niesamowitego. Dla fanów motocykli to wspaniała uczta. Jeśli chce się jak my oglądać wyścigi z różnych punktów toru, trzeba się przygotować na sporo chodzenia. Warto, oprócz motocyklowych butów,  spakować jakieś trampki lub buty trekkingowe – sporo ścieżek prowadzi przez las i wzniesienia.

Ogromne wrażenie zrobiły na mnie wyścigi klas zabytkowych. Kierowcy, którzy przez cały rok dłubią przy swoich starych maszynach, by tylko wystartować w czeskim wyścigu – i nie odpuszczają nawet na moment. To rywalizacja bez taryfy ulgowej. Dźwięk starych „Dukatów”, BSA, Jaw i dwusuwowych Japonii – coś niebywałego i wartego przeżycia.

No i na koniec – wyścigi Side Car. To, co wyprawiają zawodnicy tych wymyślnych zaprzęgów na torze ulicznym w górskim miasteczku – tego nie można przegapić!

 

Po pełnej emocji niedzieli, wieczorem przyszedł moment ukojenia przy piwku na campie. A po uderzeniu głową w kant materaca w namiocie, straciliśmy przytomność do rana.

Poranek obudził nas piękną pogodą, która nastała po nocnej burzy. Poranna toaleta, śniadanko, pakowanie mandżuru na motocykle i w drogę. Najpierw na prostą startową do siedziby Automobilklubu Hořice po pamiątkowe t-shirty z jubileuszowej, 30. edycji wyścigu Czech TT. Potem objechaliśmy całą nitkę trasy wyścigu – i powiem szczerze, dopiero po tym przejeździe jeszcze bardziej zaczęliśmy podziwiać zawodników. Większość zakrętów to ślepe łuki – trzeba jechać „na pamięć”, bo przed złożeniem totalnie nie widać jak wygląda dany winkiel. Każda pomyłka może się skończyć wycieczką do lasu, albo – co gorsza – w ścianie budynku.

Ciężko było się rozstać z tym miejscem, ale trzeba było wracać. Obraliśmy inną trasę, żeby nie powielać tej samej drogi. Jadąc przez Częstochowę i Łódź, wstąpiliśmy jeszcze na Track Day, aby spotkać koleżankę Biseptola, ujeżdżającą swoją Ninja 300 na torze.

Około 21:30 zaparkowałem na swojej posesji. Szczęśliwy z kilku powodów:
Po pierwsze – udało się bezpiecznie dojechać w obie strony na dość leciwym rumaku.
Po drugie – byłem bogatszy o fantastyczne doświadczenie motocyklowe.
Po trzecie – na karcie mojego Canona 5D Mark II przywiozłem całkiem niezły materiał fotograficzny z wyścigu, którym z chęcią się z Wami podzielę.

Do zobaczenia na trasie!

LWG!

 






Podziel się z innymi

Dodaj komentarz

  1. Avatar for Michał Sierpień Naczelny says:

    Grube wydarzenie. Szkoda, że u nas takiego nie ma