Okres mojego dzieciństwa motocyklowego związany był nierozłącznie z motocyklami Jawa. A muszę przyznać że naprawdę było to dzieciństwo ,bo już w wieku 9 lat chodziłem na zajęcia do nieistniejącego już Stołecznego Klubu Motorowego.
Na przełomie lat 80-siątych ubiegłego wieku zawodnicy klubu należeli do ścisłej krajowej czołówki w Rajdach Enduro ,a nawet niektórzy z nich jako kadra Polski brali udział w zawodach międzynarodowych. Motocykle Jawa czechosłowackiej produkcji jakich dosiadali, to nie były zwykle konstrukcje. Powodów dla których tak to określam było kilka ,ale jednym z najważniejszych była ścisła reglamentacja i dystrybucja wyłącznie przez Polski Związek Motorowy. Tych motocykli nie można było po prostu kupić w Polmozbycie (jedynym oficjalnym punktem dystrybucji motocykli na rynek krajowy). Te konstrukcje technicznie w niczym nie ustępowały motocyklom uznanych marek zachodnich takich jak KTM czy SWM o japońskich nie wspominając.
Po okresie odsłużenia w prawdziwych zawodach wspomniane Jawy przekazywane były do klubowej szkółki, gdzie zapaleńcy tacy jak ja mogli na nich stawiać pierwsze kroki na zorganizowanych treningach. To były bardzo wytrzymałe motocykle i długo nam służyły co szczególnie podkreślam zważywszy na to że trafiały do nas najczęściej po kilku morderczych zawodowych sezonach.
Bobberem do Norwegii
Użytkownicy zwykłych Jaw, dostępnych we wspomnianym ogólnopolskim salonie, jedynym dla wszystkich innych poza zawodnikami, mogli tylko słuchać naszych opowieści o rozwiązaniach technicznych, które mieliśmy okazję swoimi dłońmi namacalnie poznawać. Czuliśmy się dumni i wyróżnieni.
Po wielu latach przyszło mi usiąść na Jawę ponownie, co prawda jest to inna Jawa i przeznaczona dla ogółu, ale dalej pozostająca legendą . Design wyszedłem spod ręki Włochów, układ wtryskowy Dellorto, układ hamulcowy z systemem ABS Boscha, a o to aby części były produkowane w kooperacji poza Europą zadbała sama „Matka Unia Europejska” szeregiem regulacji i obostrzeń ekonomicznych, ale co najważniejsze produkt finalny i szlify dopasowujące go do norm i oczekiwań Europejczyków wychodzi z Czech, a dokładniej z miejscowości Tyniec koło Pragi, gdzie mieści się fabryka. Redakcja „Motocyklisty” uzyskała Jawę Bober jako pierwsza i nie oszczędzaliśmy jej podczas długiego zapoznawania się z kontynuacją legendy i traktując dosłownie jak „woła roboczego”. Przejechałem nią ładnych kilka tysięcy kilometrów i nie miałem z nią żadnych kłopotów eksploatacyjnych, za to radości i pozytywnych emocji całą masę. Zrobiłem kilka tras ogólnopolskich, a w ciągu dnia pokonywałam do kilkuset kilometrów. Zaliczyłem między innymi śląskie TOUR De Moto, Zlot u Banity w Uniejowie i wiele innych imprez, gdzie Bober wzbudzał ogólne zainteresowanie posiadaczy głównie większych pojemności.
Jedno siedzenie i wygląd wpisuje Jawę w nowego trend tzw wyróżniania się wśród indywidualistów jakimi są w większości motocykliści, ale co najistotniejsze, nie odbiera to możliwości użytkowych motocykla, co nie zawsze się zdarza.
Jawa – czeska, chińska, czy indyjska?
Jak potrzeba zabrać coś ekstra to możemy zamontować opcjonalnie boczne stylowe sakwy. Motocykl z nisko położonym środkiem ciężkości jest łatwo sterowalny i przewidywalny w prowadzeniu, a masa całkowita dostosowana do pojemności 350cc nie powinna sprawiać problemów kierowcom początkującym, szczególnie tym niższego wzrostu. Pojawiając się Boberem tu i ówdzie byłem świadkiem jak oglądający ,a byli przeważnie już w wieku dojrzałym ,wspominali o tym że posiadali kiedyś Jawę. Podczas rozmowy zauważalny był w ich oczach ten delikatny błysk zachwytu i nostalgii. Błysk który odejmował w tej jednej chwili przeżyte lata i zdawał się przypominać, że wiek to tylko liczba i nigdy nie jest za późno aby wrócić do pasji.